Żegnaj (исполнитель: Kali)
Dorastał jak zwykły chłopak chociaż w domu nie miał lekko Nie przelewał się dobrobyt, a butelka za butelką Z kluczem na szyi małolat śmiga po mleko Gdybał czy wrócą rodzice przecież nie mają do czego Zwinięty jak embrion głodny czekał w pustym domu Chciał to powiedzieć komuś ale zwierzał się ścianom z betonu Nie miał kto mu pomóc ciągle pytał czemu on Prosił boga jeśli tam jest by dał mu zwykły dom Nagle są po trzech dniach klucze w zamku Zrywa się jak pies, witając pana o poranku W progu dłoń na karku ojciec nie wita go czule Matka ledwo idąc nie dostrzega go w ogóle Pomyśl co on czuje ten mały szczupły chłopak Nie smak czekolady milion łez w jego oczach... Brak miłości brak szczęścia brak sensu Dla niego zaszło słońce świat zatrzymał się w miejscu Mijają dni ciągle zatopiony w mroku Jak statek na dnie zapominany rok po roku Noce i dnie ciągle sam ciągle z boku Nawet jego cień nie dotrzymywał mu kroku Czekał na cud chodź umarła w nim nadzieja Czuł jedynie głód on zamieszkał w jego trzewiach Niema piękna, [bad word] we wszystkich jego odcieniach Czuł jedynie chłód miał wrażenie że skamieniał Znieczulony, opuszczony, zapomniany Jak Artefakt gdzieś głęboko zakopany To prawda to fakt jestem sam gorzej być nie może Powiedział do siebie w norze gdy zapragnął zmiany Ostatkiem sił zdobył się na ten czyn Niech się rozpłynie przeszłość jak z papierosa dym Idź nie wspominaj ze światem się pojednaj Zamknął za sobą drzwi na kratce napisał MAMO TATO ŻEGNAJ... Gdy uwolnił się od piekła braku domowego ciepła Na zimnej płycie dworca po jałmużnę co dzień klękał Już nie pamiętał co to znaczy być człowiekiem Sypiał razem ze szczurami naznaczony miejskim ściekiem Z deszczu pod rynnę ciągle ciułał się bez celu Ludzi w okół jak on wielu szczęście gdzie cię szukać przyjacielu Mawiał do kota bez oka z kulawą łapą Ogrzewali się nawzajem czekając w mrozie na lato Gdy nadeszło Gestapo na budynki spadły bomby Zamienił dziurawe palto na dwie kukurydzy kolby Poczuł, że koniec to już tylko kwestia dni Gdy płonęło miasto ludzie z krzykiem umierali w nim Złapał za karabin pogrzebał głęboko strach Zapłonęła w nim nadzieja pogrzebie ją tylko piach Ku wolności lecą serie niechaj mu sprzyja bóg To Franek waleczne serce niechaj przepadnie wróg Armia Krajowa to upragniona rodzina Ta której nigdy nie miał pośród partyzantów przyjaźń Chodź wielu z nich padało jak kamień na szańcu Odnalazł sens istnienia dzielił go z życiem powstańców Pewnego razu gdy batalion poszedł w ogień On walczył aż do końca chodź kula zraniła nogę Na jego oczach konała jego rodzina Ich imiona na pomnikach naród ich nie zapomina Obudził się w pociągu opchani po brzeg jak bydło Wagon towarowy ludzie głodni każdy szlocha cicho Już wiedział co go czeka nadzieja jak róża zwiędła To podróż w jedną stronę w duchu wyszeptał do Wolności Żegnaj... Uwięziony przez is